Czytelnia

Ks. Tomasz Horak dodane 11.11.2023 09:00 źródło: https://opole.gosc.pl/

Ewangelia nie narzuca, lecz raczej proponuje: jeśli chcesz… A chcemy tak rozświetlać świat wokół siebie, żeby ożywiony Ewangelią stawał się środowiskiem życia, spokoju, prawdy, uczciwości. Bo tego wszystkiego wciąż niedostaje, a przecież wciąż jest pożądane.

Ktoś z czytelników naszego portalu skomentował mój felieton sprzed tygodnia słowami „chrześcijański realizm”. W końcówce owego felietonu padły słowa o sumieniach, o ponadczasowym dobru, o warunkach tej ziemi. Bo to wszystko w wielkim skrócie i uproszczeniu wskazuje na rozterki (może nawet na szamotaninę) człowieka, który jest chrześcijaninem, a chce być także realistą. Dotyczy to pewnie każdego, ale nas, Polaków, szczególnie. W czym jest nasza wyjątkowość? Weźmy pod uwagę dzisiejsze (czyli 11 listopada) święto. Pamiętamy – przynajmniej moje pokolenie – inną datę, mianowicie 22 lipca. Garnizon w naszym miasteczku urządzał wtedy uroczystą odprawę wart. Na tym końcu świata to było coś. Lubiłem pójść z Mamą na plac i obserwować. Przepraszam, że zejdę do poziomu murawy i wyznam że najbardziej podobały mi się psy – każda kompania miała swojego wilczura. Jak one bezbłędnie reagowały na komendę „baczność” (siad na tylnych łapach) oraz „spocznij” (kładły się u nogi opiekuna). Kąt ułożenia psa wobec całego kompanijnego szyku był precyzyjny… A wojsko? Cóż, zwało się „ludowym”, ale to było „nasze” wojsko. Polityczno-historyczne podteksty nie docierały do dzieciaka, nawet nie bardzo do licealisty. Zresztą – owe podteksty były pod kontrolą partyjnych sekretarzy od propagandy.
A chrześcijański realizm? No cóż, realizm brał górę, a chrześcijański to chyba nie całkiem był. Raczej a-chrześcijański, bo na różnych poziomach, różnie też układał się stosunek do wiary do jej uzewnętrzniania, do znaku krzyża czy figurki Matki Boskiej. Wszystko było pod kontrolą. Wiele by o tym pisać. W każdym razie w uroczystej odprawie wart nie przeszkadzał ani żołnierzom, ani oficerom, nawet wilczurom i zapatrzonym w nie dzieciakom. Choć cichaczem w niektórych rodzinach świętowano w ukryciu właśnie 11 listopada. Jak dziś, to znaczy data jak dziś, ale świętowanie inne. Choć pewnie nie wszyscy dokładnie wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Może dalej nie wiedzą. I to też nasz historyczny realizm.
Trudno być takim świadomym i twardym realistą. Politycznym realistą? Poniekąd. W kontekście naszego święta rzekłbym raczej, że patriotą-realistą. Minione dziesięciolecia rozmyły nasz patriotyzm. Powiesz, że rozmyły w ludziach słabego ducha. To nie tak. Tysiące ludzi wyjeżdżało za granicę dorobić albo wręcz zarobić na życie swoje, ale głównie rodziny. Ja rodziny nie mam, ale też jeździłem, nie szukając pokrycia na luksusy, a na codzienny żywot proboszcza na małej wiejskiej parafii. Otóż te masowe wyjazdy i niemieckie marki spłukiwały z ludzi barwy patriotyzmu. Czasem przelotnie, ale czasem bardzo skutecznie i na zawsze. Jak im teraz świętować? To też jakaś odmiana trudnego polskiego realizmu. Krzywego nieraz, to prawda, i dlatego bolesnego.
Realizm… Jest jeszcze jeden wątek. Ten wyrażony określeniem „chrześcijański”. Bo chrześcijanie chcieliby i zabiegają o to, by duchem wiary Chrystusowej przepoić codzienność – i osobistą, i rodzinną, i wioskową, i miejską, i narodową. Nie narzucać, bo tego głębia Ewangelii nie znosi, ale właśnie przepoić, nasycić, ożywić duchem jej wartości nasze życie. Nasze wspólne, nasze rodzinne, ale i publiczne, nasze narodowe. Prawdziwie odczytana Ewangelia nie narzuca, lecz raczej proponuje: jeśli chcesz… I tak rozświetlać świat wokół siebie, żeby przyciągał, żeby ożywiony Ewangelią stawał się środowiskiem życia, spokoju, prawdy, uczciwości. Bo tego wszystkiego nam wciąż niedostaje, choć wciąż jest pożądane.
Tegoroczne święto Ojczyzny jest poddane niezwyczajnej próbie. Te dni są stykiem dwóch kadencji – i parlamentarnej, i rządowej. Cokolwiek by było, cokolwiek dostrzegamy wokół siebie i w sobie, każde takie spotkanie dwóch wszechogarniających rzeczywistości jest trudne. Nie chodzi o oceny tej czy innej frakcji, osoby, partii. Chodzi o to, by realizm tych dni nie został odarty z wartości pokoju, wspólnego budowania, wzajemnej troski – mimo wszystkich różnic, nieuniknionych, ale oby budujących syntezę tego, co Polską zwiemy. I to jest ów chrześcijański realizm.

 

Małgorzata Borkowska OSB: Cierpliwość jest nam potrzebna wobec milczenia Boga

Małgorzata Borkowska OSB: 15 listopada 2023, 12:16 źródło: https://deon.pl/

Ktoś prosi, żeby go nauczyć modlitwy. Ale modlitwa to nie chwyt komputerowy. Nie można się jej nauczyć w pół minuty, zapamiętać i już mamy. Wielu chciałoby, żeby ich tak powalono, jak św. Pawła pod Damaszkiem, i załatwione: odtąd już na całe życie są w trwałej relacji z Panem. Byłoby o tyle łatwiej… Ej, czy św. Paweł miał łatwo? – pisze s. Małgorzata Borkowska OSB w książce „Uwagi o modlitwie”, której fragment publikujemy.
Nie mówiąc już o wszystkich trudach i niebezpieczeństwach, św. Paweł był przecież przez całe życie dotknięty przez jakąś tajemniczą trudność czy słabość, o której sam mówi, że Bóg nie chce jej od niego cofnąć, a to dlatego, że moc w słabości się doskonali (2 Kor 12,9). A więc także jego moc potrzebowała wzrostu, wydoskonalenia, dokonywanego nie własnym wysiłkiem, który okazał się zupełnie niewystarczający, ale przez cierpliwość, zaufanie łasce Bożej i pokorne przyjęcie swojej słabości. Potrzebowała słabości, cierpliwie składanej w ofierze.
To paradoks, prawda, a wydaje się nawet, że nonsens: jak to moc ma się doskonalić w słabości? Przecież wszelka ludzka krzepa czy sprawność doskonali się przez ćwiczenie, na boisku, i wzrasta równomiernie, a jakikolwiek okres słabości może tylko ten wzrost zahamować. Owszem, ale z duchową mocą jest odwrotnie: ona rośnie naprawdę dopiero tam, gdzie człowiek nic już sam nie może, i cierpi nad tym, i ten ból ofiaruje Bogu. Tam ma realne szanse rozwoju.

Modlitwy uczymy się przez całe życie
Nie żądajmy niczego więcej. Modlitwy uczymy się przez całe życie, rozszerzając i pogłębiając naszą relację z Panem. Jeśli nie rozsiądziemy się na samym początku tej drogi, rozkoszując się swoim nawróceniem i wmawiając sobie, że to już wszystko, co Bóg ma dla nas i że to ma trwać zawsze – to według normalnych praw rozwoju nasze życie modlitwy musi po jakimś czasie wejść w stadium tzw. oschłości. Pamiętam, jak na samym początku swojego wezwania odkryłam teksty takie jak mszalne Gloria, Magnificat i Te Deum. Każde ich słowo płonęło radością i entuzjazmem – ale potem jakoś ten płomień zrozumienia zgasł.
Te słowa nadal znaczą to samo, są wspaniałe i olbrzymie, są jak skarb, i ja o tym wiem, ale już właśnie tylko wiem, jak się wie o czymś dalekim: kiedy je wymawiam, płyną koło mnie jakby w gęstej mgle, jakby w obcym języku mówione. Cóż z tego? Obiektywnie znaczą nadal to samo, a że nie mogę ich zawłaszczyć dla swojej duchowej rozkoszy, to na pewno tym lepiej. Autentyczniejsza jest przez to chwała Boża.

Cierpliwość wobec milczenia Boga
Cierpliwość jest nam potrzebna wobec milczenia Boga. Musimy zakochać się w tym milczeniu, zrozumieć, że to nie jest zło konieczne, które by trzeba przyjąć z zaciśniętymi zębami, i jakoś przetrwać, ale najlepsze dla nas miejsce, jak dla zwierząt ich własna nisza ekologiczna, czyli środowisko, w którym one mają najlepszą szansę rozwoju: obfitość pokarmu, możność schronienia. W miarę jak się z nim oswajamy, przychodzi zrozumienie i dobrze nam z tym milczeniem, i rośnie w nas piętrami ufność i pokój. A to znaczy: relacja, modlitwa.
Cierpliwość jest nam potrzebna wobec praw rozwoju życia duchowego, który tak samo jak rozwój organizmu potrzebuje czasu. Nasza droga wewnętrzna nie jest jak powieść, w której narracja przeskakuje nieraz długie okresy „kiedy nic się nie dzieje” i opowiada tylko o kluczowych, zwrotnych momentach. Musimy się nauczyć, że te długie okresy rzekomo puste są właśnie bardzo ważne: to są okresy naszego dojrzewania, kiedy ziarno rozwija się pod ziemią niewidoczne. Pan Jezus uczy nas rozpoznawać wartość drzewa po owocach – a na owoce trzeba czekać, nie wyskakują prosto z kwiatu. Nieraz uczymy się metodą prób i błędów, a to także z natury rzeczy wymaga czasu. Czyli cierpliwości.
I słusznie mawiał abba Nil, że modlitwa jest dzieckiem łagodności i opanowania; a Naśladowanie przypomina, że musimy nauczyć się cierpliwości wobec naszych zmiennych duchowych przeżyć, tego przeplatania się okresów radości z okresami przygnębienia, łatwości z trudnością; Lewis to nazywa prawem falowania. Tutaj nie ma dróg na skróty, a nawet gdyby były, człowiek nie znajdzie ich nigdy sam, własną przemyślnością. Trzeba, właśnie, łagodnego opanowania, które pozwala odnaleźć się w takiej rzeczywistości, jaka jest, i rozpoznać w niej plan Boży. A więc dar Boży.

Cierpliwość w relacjach z ludźmi
Cierpliwość jest wreszcie potrzebna z racji ludzkich wrodzonych ograniczeń, win naszych i cudzych, biegu historii, a wszystko po to, żeby się uczyć szukania Pana i mieć tym więcej powodów do stałej z Nim relacji. Inaczej Jeszurun utyje i zacznie wierzgać (por. Pp 32,15). Będzie mu się wydawało, że „zasłużył” na coś lepszego, niż ma…
Cierpliwość to drugie imię pokory. Kto się ma za coś wielkiego, nigdy cierpliwy nie będzie, bo zawsze będzie myślał, że jego wielkość nie jest dość rozpoznawana, i to w nim wywoła gniew. Pokorny natomiast nie straci pogodnej cierpliwości. A wiadomo, że w każdej dziedzinie życia, zewnętrznego czy wewnętrznego, powodzenie łatwo prowadzi do pychy; to dlatego św. Benedykt nie chce, żeby klasztorni mistrzowie rzemiosła chwalili się swoimi osiągnięciami, i dlatego cała tradycja pustyni uczy, że im kto wyżej zawędrował w życiu wewnętrznym, tym łatwiej mu zepsuć to wszystko – właśnie przez pychę.
Toteż nasza pogodna cierpliwość powinna dziękować Bogu, że trzyma nas długo, i zapewne zatrzyma jeszcze dłużej, w miejscu, skąd tak dobrze widać nasze winy. To tam, i tylko tam, możemy się naprawdę modlić.
Fragment pochodzi z książki „Uwagi o modlitwie”
***
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka.

 

Kard. Krajewski: do stołu z Papieżem usiądą przede wszystkim bezdomni

Autor: vatican.va 15 listopada 2023 źródło: https://www.archidiecezja.lodz.pl/

W Watykanie do stołu z Papieżem w Światowym Dniu Ubogich, który obchodzony będzie w najbliższą niedzielę, zasiądą przede wszystkim ludzie żyjący na ulicy, ponieważ bezdomność stanowi poważny problem w Wiecznym Mieście. Na ulicach Rzymu mieszka osiem tysięcy osób. W rozmowie z Radiem Watykańskim wskazuje na to kard. Konrad Krajewski, podkreślając, że pomoc najuboższym niesie się codziennie, ale takie wspólne momenty celebracji są potrzebne.
Prefekt Dykasterii ds. Posługi Miłosierdzia wskazuje, iż w ciągu swego pontyfikatu Franciszek uczy nieodwracania oczu od ubogich i zachęca do kreatywności w niesieniu pomocy. Papieski jałmużnik podkreśla, że kolejne projekty nie są wymyślane przy stole, tylko rodzą się z konkretnych potrzeb. Stąd powstanie przy placu św. Piotra przychodni, łaźni i fryzjera dla ubogich oraz noclegowni. „Przed Dniem Ubogich działamy przede wszystkim praktycznie wydłużając godziny opieki medycznej dla naszych potrzebujących” – mówi kard. Krajewski.
„Oczywiście przygotowujemy się do tego dnia, bo jest to pewna celebracja, może nawet jakiś szczególny moment, gdyż wraz z Papieżem – na Eucharystii i przy wspólnym obiedzie – będziemy przeżywać ten dzień, Ale staramy się każdego dnia dbać o ubogich” – mówi papieski jałmużnik. Wskazuje, iż list Ojca Świętego na Dzień Ubogich pokazuje nam, co mamy robić, że po Eucharystii musi być przedłużenie tego stołu eucharystycznego na stół, przy którym możemy się spotkać. „Ojciec Święty w tym roku zaprasza znowu do Auli Pawła VI. Będzie około 1200 bezdomnych wraz z wolontariuszami, z którymi zasiądzie do wspólnego posiłku” – mówi kard. Krajewski. Jak zauważa, praktyczne przygotowanie od obchodów stanowi to, że w całym tygodniu poprzedzającym ten dzień wydłużona jest praca ambulatorium pod Kolumnadą Berniniego. Każdego dnia normalnie przyjmuje się tam ok. 70 bezdomnych, szczególnie bez dokumentów. Obecnie jest ich wiele więcej. Jałmużnik wylicza, iż w przychodni wykonywane są podstawowe działania, jak m.in. badania krwi, USG, a potrzebujący otrzymują bezpłatne leki z apteki watykańskiej. Kard. Krajewski przypomina, że Ojciec Święty zachęca też, by każda parafia, wspólnota zakonna, ale także każdy z nas zaprosił do naszych domów bezdomnych. „My, Polacy znamy tą tradycję, bo przecież w Wigilię zawsze zostawiamy puste miejsce dla kogoś, kto mógłby przyjść. W ten dzień Ojciec Święty, nie znając tej polskiej tradycji, zaprasza właśnie w podobny sposób, by każdy z nas po Eucharystii zaprosił tego dnia do swego domu, do wspólnego stołu, choćby jedną osobę potrzebującą” – mówi kard. Krajewski.
Jak przypomina papieski jałmużnik, w pierwszych dniach swej posługi usłyszał on od Franciszka, iż na początku będzie mu trudno, ale zobaczy, że bycie z ubogimi stanowi najpiękniejszą część życia chrześcijańskiego. Wskazuje też na znaczenie papieskiej zachęty, by nie odwracać oczu od ubogich. „To bardzo ważne przesłanie, byśmy byli wrażliwi, nawet gdy nie możemy pomóc, byśmy nie byli obojętni. Bo przeciwieństwem miłości jest obojętność. I to chyba najgorsze, co by mogło się nam zdarzyć. Pamiętamy ubogiego, który leżał pod schodami człowieka bardzo bogatego i ten nie zorientował się, że ten ubogi był dla niego. Myślę, że Ojcu Świętemu chodzi właśnie o to, byśmy zauważyli tych, którzy są wokół nas, którzy żyją na naszych klatkach schodowych, przed naszymi domami. Chodzi mu o to, byśmy nie byli obojętni. Bo już samo to sprawi, że będziemy w stanie im pomóc” – mówi papieskiej rozgłośni kard. Krajewski.
Watykańska przychodnia dla ubogich przyjmowała średnio ok. 700 osób miesięcznie. Ostatnio liczba ta się prawie że podwoiła. Po pomoc coraz częściej zgłaszają się ubożejące rodziny i osoby samotne, które z powodu nasilającego się kryzysu nie są w stanie opłacić sobie leczenia.

 

Magdalena Urbańska 16 listopada 2023, 10:00 źródło: https://deon.pl/

Jesienne smutki i spadek nastroju to dla jednych powód do stwarzania śmieszkowatych memów, dla innych trudna codzienność. Listopad sam w sobie często nie nastraja pozytywnie. Cmentarze i wspomnienie tych, których już z nami nie ma. Krótkie dni, szaro, zimno, deszczowo. W pewnym momencie łatwo złapać się na tym, że ciepły kocyk, herbatka i książka nie wystarczają by zaspokoić nasz ból. Widzę wokół siebie coraz więcej osób, które cierpią. Najczęściej nie są to ludzie chorujący na depresję czy inne poważne schorzenia, ale zwyczajnie nie dający sobie szansy na konstruktywne, dobre, życiodajne przeżycie codzienności.
W ostatnich tygodniach zgłosiło się do mnie kilka różnych kobiet. Wszystkie z problemem o podobnym podłożu, choć ich historie życiowe i codzienność znacznie się od siebie różnią. Pojawia się w nich smutek, poczucie osamotnienia, niemoc, wyładowywanie złości na najbliższych i to ogromne poczucie winy, że nie ogarniają. Że ten kocyk, kieliszek winka i świeczka nie rozwiązuje nic, a przecież u innych działa!
Myślę sobie w takich chwilach przekornie: działa? Na chwilowe znieczulenie może tak…
Instagram kłamie, warto się z niego czasem wylogować, bo każde zdjęcie można wykadrować i pokazać tylko sekundę z dwudziestu czterech godzin… Uśmiechnięta kobieta w sklepie też nie jest kimś, kto przeżywa codzienność bez trosk i zmartwień, choć może teraz po jej twarzy tego nie widać. I nie, nie twierdzę, że mamy teraz wokół siebie same nieszczęścia, nie popadajmy w skrajności. Jednak istnieją wokół nas inni ludzie i czasem mam wrażenie, że to jest klucz do naszych problemów.
"Wszystko, co jest, może być" – mawiał węgierski jezuita, o. Franz Jalics, gdy uczył innych głębokiej kontemplacji. Takiej, która jest trwaniem, serce przy sercu. Takiej, w której siedzisz i pozornie nie robisz nic, a tak naprawdę bardzo głęboko odpoczywasz, oddychasz świadomie oraz głęboko czujesz – może pierwszy raz nie zagłuszając się tym, co z pozoru daje ukojenie. Wszystko może być. Smutek, złość, rozczarowanie. Wszystko. One mogą być, one są. To że je przeżywam nie oznacza, że jestem wybrakowana, gorsza, nieogarniająca. To oznacza, że właśnie teraz potrzebuję być. Serce przy sercu. Potrzebuję się zatrzymać, usłyszeć ciszę i siebie. Potrzebuję, by mnie ktoś przytulił. Wtedy może usłyszę też Boga oraz będę w stanie oprzeć się o ramię drugiego człowieka. To jednak wymaga odwagi rzucenia się w prawdę, że tak – dziś czuję się jak wrak i tak może być. To normalne. Tak się czasem dzieje.
Mam takie doświadczenie spotkania z drugim człowiekiem, które przekłada się często na moje spotkania z Bogiem. Po prostu siedzimy w milczeniu. Pijemy kawę. Nic nie mówimy, jesteśmy. Po śmierci mojej mamy, gdy było ze mną bardzo źle, spotkałam się z człowiekiem, z którym usiadłam na tarasie z kubkiem kawy. Przez godzinę nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa. Piliśmy kawę, wpatrując się w morze. Wstałam, przytuliłam go i wróciłam do domu. To spotkanie dodało mi siły do mierzenia się z żałobą w codzienności. To spotkanie pokazało mi też, że są wokół mnie ludzie, przy których mogę czuć się bezpiecznie i którzy swoją obecnością wprowadzają pokój. Tylko dlatego, że są obok. Nic więcej. Bez wprowadzania wielkich zmian, na które nie miałam w tamtym czasie ani siły ani ochoty. Proste bycie.
Bycie, przed którym uciekamy, twierdząc, że nie mamy takich możliwości. To kłamstwo. Skoro mamy czas na siedzenie z winkiem pod kocykiem albo nieustanne skrolowanie mediów społecznościowych, równie dobrze możemy usiąść i poprosić Jezusa by przysiadł się obok nas. On zawsze z nami jest. Warto zapytać samego siebie czy chcemy od Niego zaczerpnąć tego, czego nam brak. Warto też znaleźć wokół siebie ludzi wprowadzających pokój. Zaczerpnąć od nich. Wypić w ciszy kawę, nie dla samej kawy, ale dla usłyszenia siebie. Może pierwszy raz nie zagłuszając się poczuciem winy, że jestem taki wybrakowany, nieogarniający i zły. Jesteś dobry, ja też jestem dobra. Czasem jednak trzeba to dobro odkurzyć spod sterty trosk. Jesienią - w listopadzie - również...

Autor: Magdalena Urbańska

 

Dariusz Piórkowski SJ. Źródło: YT / Wydawnictwo WAM 13 listopada 2023, 12:09 źródło: https://deon.pl/

Ja nigdzie nie odnajduję w nauczaniu Kościoła i Ewangelii, że należy cierpliwie znosić przemoc w domu i dać się upokorzyć, jakby to miało człowieka uświęcić - pisze o. Dariusz Piórkowski SJ.

"Powielanie tego, co głosi się na ambonach"
W jednym z wpisów na swoim facebookowym profilu jezuita odniósł się do tezy stawianej m.in. przez prof. Ziemińskiego, współautora (wraz z Arturem Nowakiem) wydanej niedawno książki "Chrześcijaństwo. Amoralna religia". Jak podkreśla o. Piórkowski, niestety wiele z tego, co na temat Kościoła twierdzi prof. Ziemiński, to efekt tego, co jest głoszone z ambon, choć stanowi poważne w skutkach uproszczenie Ewangelii. Publikujemy cały wpis jezuity:
W kwestii zgorszenia tych małych w Kościele i kamienia młyńskiego. Niestety, wiele opinii i tez stawianych w wywiadach prof. Ziemińskiego to powielanie tego, co głosi się na ambonach, w różnych wspólnotach, w mediach katolickich. Artur Nowak w jednej z rozmów mówi o apoteozie cierpienia w chrześcijaństwie.

W Ewangelii nie ma apoteozy cierpienia
Nie, w Ewangelii nie ma apoteozy cierpienia. Tak, niektórzy duchowni i świeccy, a nawet całe książki takie uproszczenia głoszą. To prawda. Że cierpienie uświęca, że kobieta, która jest bita i wykorzystywana psychicznie czy fizycznie powinna trwać w małżeństwie za wszelką cenę i modlić się za męża...
Gloryfikacja cierpienia to herezja. Takich herezji trochę się głosi. I to często nieświadomie. Uwznioślanie cierpienia to "rozprawienie się" z tajemnicą cierpienia. Ale to jest kłamstwo.

Czym innym jest nauczanie Kościoła, a czym innym opinia księdza
Może więc ci, którzy tylko protestują i bronią Jezusa przed atakami powinni też poważnie zastanowić się, na ile w tych antyewangelicznych i antyklerykalnych opiniach odbija się także to, co się w Kościele głosi. Bo czym innym jest oficjalne nauczanie Kościoła, a czym innym często opinie tego czy innego księdza, katechety, pisarza.
Ja nigdzie nie odnajduję w nauczaniu Kościoła i Ewangelii, że należy cierpliwie znosić przemoc w domu i dać się upokorzyć, jakby to miało człowieka uświęcić. Zgorszenie małych to także głoszenie takich głupot pod szyldem wiary i chrześcijaństwa.
Wpis został opublikowany na Facebooku Dariusza Piórkowskiego SJ. Wstęp i śródtytuły pochodzą od redakcji.

 

NABOŻEŃSTWA

ADORACJA NAJŚWIĘTSZEGO SAKRAMENTU - CODZIENNIE 16:30 - 18:00

NOWENNA DO MATKI BOŻEJ OGNISTEJ - W KAŻDĄ ŚRODĘ 17:40

DO ŚW. JÓZEFA: KAŻDY CZWARTEK 17:40

DROGA KRZYŻOWA: PIĄTEK - 7:00 I 17:30 - DLA WSZYSTKICH, 15:30 - DLA DZIECI

GORZKIE ŻALE: NIEDZIELE WIELKIEGO POSTU 15:00, 17:00

NABOŻEŃSTWIE DO MIŁOSIERDZIA BOŻEGO I ŚW. JANA PAWŁA II: każdy poniedziałek o 17.40

PORZĄDEK MSZY ŚWIĘTYCH

MSZE ŚWIĘTE W NIEDZIELE
6:30, 8:00, 9:30, 11:00, 12:15
(Msza św. w intemcji parafian), 16:00, 18:00

MSZE ŚWIĘTE W NIEKTÓRE UROCZYSTOŚCI I ŚWIĘTA:
6:30, 9:30, 16:00, 18:00

MSZE ŚWIĘTE W DNI POWSZEDNIE
6:30, 16:00 - W KAPLICY MATKI BOŻEJ, 18:00