PARAFIA
LSO
WARTO PRZECZYTAĆ
Czytelnia
- Szczegóły
- Odsłony: 7
Jakub Kołacz SJ 6 marca 2023, 09:30 źródło: https://deon.pl/
Pieśń tę, choć jest niezwykle piękna, rzadko słyszymy w naszych kościołach. Raczej nie nadaje się do śpiewania chórowego, ale w pojedynkę. Jest ona jednak jedną z najbardziej przejmujących tekstów wielkopostnych. Lament Maryi nad umęczonym, zdjętym z krzyża ciałem Jezusa, stanowi doskonałe tło do osobistych rozważań lub adoracji: oto przed nami staje znany obraz, artystycznie zaklęty w rzeźbie Piety. Umęczone ciało Jezusa w ramionach umęczonej Matki. Zasadniczo to samo, co tak wielu artystów przestawia w typowych wizerunkach Maryi z Dzieciątkiem – to samo, ale 30 lat później...
Przed tygodniem, jako wstęp do rozważań opartych na tekstach pieśni wielkopostnych, przyglądaliśmy się „Pobudce” do nabożeństwa Gorzkich Żalów. Tamten, XVIII-wieczny tekst, może być potraktowany jako wstęp do jakichkolwiek rozważań męki i śmierci Jezusa. Tym razem zwróćmy uwagę na inną starą pieśń, która zrodziła się z rozmyślaniem nad bólem Maryi. Jej treść poszerza rozumienie tajemnicy męki Zbawiciela, ukazując, że wydarzenia tamtych dni boleśnie dotykały nie tylko samego Jezusa, ale były trudnym do przeżycia dramatem kochających go ludzi: Matki, apostołów i uczniów, którzy choć uciekli spod krzyża, to jednak na swój sposób przeżywali śmierć ich Nauczyciela.
Dramat śmierci to dramat tych, którzy zostają żywi
Ten, kto odchodzi – jak wierzymy – zaraz po śmierci wpada w ramiona miłosiernego Ojca, który wychodzi mu naprzeciw i przytula go, mówiąc: „Nareszcie!”. Tych, którzy zostają, często nie ma kto przytulić, wobec dramatu śmierci wszyscy czujemy się zagubieni. Doświadczenie to boleśnie dotknęło także Matkę Jezusa. Wprawdzie miała czas, aby się na to doświadczenie przygotować – bo i Symeon zapowiadał taki koniec, i sama słyszała zapowiedzi Jezusa – jednak na dobrą sprawę na taką chwilę nie można się dobrze przygotować. Autor pieśni „Już cię żegnam Synu mój” ukazuje Maryję w dramatycznym momencie, kiedy zostaje sama z umęczonym ciałem Jezusa, z którym musi się pożegnać, a potem je pogrzebać. Pieśń zbudowana jest na zasadzie odtwarzania tego, o czym wówczas myślała Maryja, ale można ją także potraktować jako smutną skargę, wyśpiewaną na wzór Magnificat, jakie Maryja przed laty wyśpiewała w domu swej krewnej Elżbiety.
Maryja śpiewa o wielkiej tajemnicy śmierci, ale jednocześnie śpiewa o sobie. „Już cię żegnam najmilszy Synu, Chrystusie, / serca mego pociecho, śliczny Jezusie” – pierwszy werset, pełen miłości każe nam spojrzeć na umęczone ciało. Jednak już w następnym wersie Maryja śpiewa już o sobie: „Cóż ja pocznę utrapiona, / Matka Twoja opuszczona / straciwszy Ciebie?”. Rzut oka na dwie postacie: jedną żywą, a drugą martwą, z miejsca ukazuje brutalną prawdę, że śmierć stanowi większy problem dla tego, kto żyje, niż dla tego, kto umarł. Z wersetu tego bije wielkie poczucie samotności, dlatego zrozpaczona Matka prosi: „Weź mnie raczej na śmierć z sobą, / Wolę umrzeć razem z Tobą, / żyć społem w niebie”.
Żal po stracie to jest czas wspominania
Kolejne zwrotki tej pieśni stanowią cały ciąg bolesnych wspomnień: rozpoczynając od Ostatniej Wieczerzy, podczas której Jezus umył nogi apostołom, w tym Judaszowi, którego chciał odwieść od zdrady. Dalej mamy wspomnienie procesu Piłata, odesłanie Jezusa do Heroda, a potem znów powrót do Piłata, skąd zabrano Jezusa na biczowanie. Następnie w kilku wersach mamy streszczenie drogi krzyżowej, w opisie której nie pominięto paru tradycyjnie pozytywnych postaci: „Cyrenejczyk krzyż podpiera, / Weronika twarz ociera. / Strasznieś zmęczony!”. Oczywiście to „zmęczenie” oraz wiele innych, archaicznych słów tej pieśni, należy odczytać zgodnie z duchem epoki – nie jako umniejszanie wielkości cierpienia, lecz wręcz przeciwnie, jako śmiertelne zmęczenie Boga.
Całość tego opowiadania Maryi o śmierci Jezusa tak jest skomponowane, że z jednej strony jest to jej wspominanie: „Serce me mdleje / Patrząc na Twą mękę srogą / I Krew przenajświętszą drogą, która się leje”, ale jest to wspominanie tak żywe, jakby Maryja sceny te przeżywała na nowo. Jednak dla nas, słuchających tej pieśni, jest to zaproszenie do tak wielkiej empatii, abyśmy i my odczuli ciężar tych chwil i w ten sposób zjednoczyli się z umęczonym Jezusem – w jakim celu? Jak zawsze po to, abyśmy odwrócili się od złego postępowania i stali się lepszymi ludźmi.
Wspomnienia Maryi kończą się opisem ukrzyżowania, śmierci i zdjęcia martwego ciała z krzyża. „Już Cię do grobu składamy, / Na kolana upadamy / po śmierci srogiej”.Tym samym wygląda to tak, jakby Maryja po całym tym wspominaniu tego, co się wydarzyło, a co rozciąga się na kilka kolejnych zwrotek, wracała do rzeczywistości, w której trzyma w objęciach martwe ciało.
Ostatnia zwrotka jest nawiązaniem do pierwszej i stanowi niejako poetycką klamrę całego opowiadania: znów widzimy samotność Matki i jej rozpacz. „Cóż ja pocznę na świecie, kiedym pozbyła / Ciebie, Synu najmilszy, marniem straciła? / Niechże umrę z tej przyczyny! / Matce wzięły ludzkie winy Syna miłego”.
Maryja jest symbolem samotności człowieka po stracie Boga
Jak każda wielkopostna pieśń, także lament Maryi ma swoją wartość pedagogiczną: ma ukazać brak perspektywy na życie bez Boga. Kilkakrotnie powtarzane pytanie: „Cóż ja pocznę?” wskazuje raczej na opłakany stan człowieka niż na dramat Boga. W ten sposób Maryja staje się symbolem i figurą każdego człowieka, który doświadcza samotności, tym bardziej samotności zawinionej, ponieważ śmierć Jezusa to efekt złości człowieka. O złości tej wiele możemy znaleźć w poszczególnych zwrotkach pieśni, przy czym znów – biorąc pod uwagę ducha epoki – jako „uosobienie zła” przedstawieni są „niezbożni Żydzi” lub mówiąc nieco łagodniej „lud wielce zakamieniały”. Z tego właśnie powodu, czyli niepoprawnego politycznie języka, dziś, gdy wykonuje się tę pieśń, często opuszcza się te środkowe zwrotki. Warto jednak zapoznać się nawet z nimi, aby zgodnie z tym, o co prosimy we wstępie do Gorzkich Żalów Jezus „uderzył bez odwłoki / w twarde serc naszych opoki”, bo „lud skamieniały” to nikt inny, jak człowiek każdej epoki, który ma serce z kamienia.
Aby dobrze wczuć się w rytm tej pieśni, i jeszcze lepiej zrozumieć jej słowa, dobrze jest zanucić je lub odczytać zgodnie z prostą, ale bardzo sugestywną linią melodyczna. Dlatego posłuchajmy pięknej interpretacji Antoniny Krzysztoń, która – jak pisałem przed tygodniem – jest mistrzynią kreowania modlitewnej atmosfery.
- Szczegóły
- Odsłony: 11
Medytować to mieć w sobie wewnętrzną ciszę, umieć przestać biec przez dzień bez chwili zatrzymania
DEON.pl / mł 4 marca 2023, 07:00 źródło: https://deon.pl/
W naszych czasach jesteśmy pochłonięci tak wieloma działaniami i zobowiązaniami, troskami, problemami. Często jesteśmy skłonni wypełniać wszystkie przestrzenie dnia, bez chwili na zatrzymanie się, zastanowienie i pielęgnowanie życia duchowego, kontaktu z Bogiem - uczy nas papież Benedykt XVI.
Wielki Post to czas duchowych poszukiwań i pogłębiania relacji, którą mamy z Bogiem. Często jednak duchowe poszukiwania są tylko wzniośle brzmiącymi słowami, a pogłębianie relacji z Bogiem się nie udaje, bo nie ma do tego dobrych warunków. Mądrość i doświadczenie Kościoła mówią o tym prosto: podstawą do głębszej duchowości i prawdziwej, osobowej relacji z Bogiem jest modlitwa. Dlatego w Wielkim Poście co sobotę przypominamy dla Was katechezy papieża Benedykta XVI o modlitwie. Jego głębokie spojrzenie na istotę modlitwy, pokorne podejście i szukanie wskazówek w Słowie Bożym sprawiają, że może być najlepszym przewodnikiem na ten czas – jeśli zechcemy za nim iść. Oto druga z podpowiedzi papieża Benedykta.
Czym jest chrześcijańska medytacja?
Dzisiaj będę mówić jedynie o niewielkim aspekcie życia modlitwy, jakim jest życie w kontakcie z Bogiem, to znaczy Jego medytacja. Czym jest medytacja? Oznacza „czynienie pamiątki” tego, co Bóg uczynił i nie zapominanie o wielu Jego dobrodziejstwach, jak mówi Psalm 103. Często widzimy jedynie sprawy negatywne; powinniśmy zachowywać w naszej pamięci także dobre rzeczy, dary, jakimi obdarzył nas Bóg, zwrócić szczególną uwagę na sygnały pozytywne pochodzące od Boga i upamiętniać je. Mówimy więc o rodzaju modlitwy, która w tradycji chrześcijańskiej nazywa się „modlitwą myślną”.
Znamy już modlitwę słowami, oczywiście umysł i serce także muszą być w takiej modlitwie obecne, ale mówimy dziś o medytacji, która nie wyraża się słowami, ale nawiązaniem kontaktu naszego umysłu z sercem Boga. W tym przypadku bardzo realnym wzorem jest Maryja. Ewangelista Łukasz wiele razy powtarza, że Maryja „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”. Ten, kto strzeże, nie zapomina. Ona zwraca uwagę na to wszystko, co Pan do niej mówi i względem Niej czyni, i rozważa, to znaczy nawiązuje kontakt z różnymi sprawami, zgłębia w swoim sercu.
Zachować w sercu wewnętrzną przestrzeń na rozważanie
Maryja żyła swym życiem w pełni, swoimi codziennymi obowiązkami, swoją misją matki, ale potrafiła zachować w sobie przestrzeń wewnętrzną, by zastanawiać się nad słowem i nad wolą Bożą, nad tym, co się w niej wydarzyło i tajemnicami życia Jej Syna.
W naszych czasach jesteśmy pochłonięci tak wieloma działaniami i zobowiązaniami, troskami, problemami. Często jesteśmy skłonni wypełniać wszystkie przestrzenie dnia, bez chwili na zatrzymanie się, zastanowienie i pielęgnowanie życia duchowego, kontaktu z Bogiem. Jak bardzo jest konieczne, by znaleźć w naszych dniach, z całą ich aktywnością, chwile skupienia w ciszy i zastanowienia się nad tym, czego pragnie nauczyć nas Pan, w jaki sposób jest obecny i działa w świecie oraz w naszym życiu: być zdolnymi do zatrzymania się na chwilę i medytowania.
Medytować to tworzyć w sobie stan wewnętrznej ciszy
Św. Augustyn porównuje medytację tajemnic Bożych do przyjmowania żywności i używa słowa, które powtarza się w całej tradycji chrześcijańskiej: „przeżuwanie”. Medytacja oznacza tworzenie w nas stanu skupienia, ciszy wewnętrznej, aby medytować, przyswajać tajemnice naszej wiary i to, co Bóg w nas dokonuje, nie tylko rzeczy które przychodzą i odchodzą.
Możemy dokonywać tego „przeżuwania” na różne sposoby, biorąc, na przykład, krótki fragment Pisma Świętego, zwłaszcza Ewangelii, Dziejów Apostołów, Listów apostołów lub jakąś stronę dzieł pisarzy duchowych przybliżającą nam i pełniej uobecniającą Bożą rzeczywistość w naszym dniu dzisiejszym, może także prosząc o radę spowiednika lub kierownika duchowego, czytać i zastanawiać się nad tym, co się przeczytało, zatrzymując się nad tym, starając się to zrozumieć, pojąć co mówi do mnie, co mówi dzisiaj, otworzyć się na to, co Bóg pragnie nam powiedzieć i czego nas pragnie nauczyć.
Jak jeszcze można medytować?
Także różaniec jest modlitwą medytacyjną: powtarzając „Zdrowaś Mario…” jesteśmy zapraszani do przemyślenia na nowo i zastanowienia się nad głoszoną tajemnicą. Możemy się także zatrzymać nad jakimś intensywnym doświadczeniem duchowym, nad słowami, które szczególnie głęboko zapadły w naszym sercu podczas udziału w niedzielnej Eucharystii. Jak więc widzicie, jest wiele sposobów medytacji i nawiązania w ten sposób kontaktu z Bogiem i przybliżenia się do Niego.
Wytrwałość w ofiarowywaniu czasu dla Boga jest elementem fundamentalnym dla wzrostu duchowego: sam Bóg da nam smak swych tajemnic, swoich słów, swojej obecności i działania, odczucia jak to jest pięknie, kiedy Bóg z nami rozmawia. On pozwoli mi zrozumieć w najgłębszy sposób, czego ode mnie oczekuje. W ostateczności właśnie to jest celem medytacji: powierzenie się coraz pełniej w Boże ręce, z ufnością i miłością, będąc pewnymi, że tylko pełniąc Jego wolę jesteśmy w ostateczności naprawdę szczęśliwi.
Tekst powstał z fragmentów katechezy papieża Benedykta XVI o modlitwie z sierpnia 2011 roku.
- Szczegóły
- Odsłony: 5
Jacek Dziedzina dodane 09.03.2023 12:30 źródło: https://www.gosc.pl/
Spieszmy się pisać testamenty. Zanim wyprzedzą nas pamflety lub hagiografie.
W testamencie każdy chyba powinien umieszczać taki zapis:
„Po pierwsze, błagam ludzi o miłosierdzie i nie nagłaśnianie po śmierci wszystkich moich bezeceństw czy błędów lub choćby niefrasobliwości. Chyba że dotyczyły mojej działalności publicznej i/lub odpowiedzialności za innych. A i tu będę wdzięczny za uczciwe potraktowanie. Przy bezdyskusyjnych dowodach winy – niech się drukuje, kręci, komentuje. Przy brakach w danych, wątpliwościach – niech się interpretuje na moją korzyść. Bo nawet jeśli w innych sprawach mogłem mieć coś za uszami, to może akurat choć w jednej, dzięki Bogu i mądrym ludziom, udało mi się zachować jak trzeba.
Po drugie, stanowczo domagam się – pod groźbą straszenia po nocach – powstrzymania się z opowiadaniem ludziom bajek (gdyby ktoś miał taką dziwną potrzebę), jak idealnym, nieskazitelnym, bezbłędnym mężem, ojcem, żoną, matką, szefem, księdzem, biskupem (niepotrzebne skreślić) byłem. Bo po co drażnić tych, co wiedzą, jak było naprawdę, i po co samemu wstydzić się później, gdy się swój własny mit sfalsyfikuje. A gdyby ktoś jakimś cudem uznał, że coś mi tam jednak zawdzięcza, niech wspomni o tym na modlitwie – to bardziej przyda się w procesie, który toczy się już poza zasięgiem kamer, lajków, udostępnień i ChatówGPT. Z góry dziękuję”.
Są kancelarie adwokackie, które taką treść testamentu opieczętują? Może nawet za dopłatą warto zainwestować. Zanim ktoś zechce opowiedzieć swoją półprawdę o nas: w pamflecie (nie mylić z krytyczną, ale uczciwą, biografią) lub w hagiografii (nie mylić z życzliwą, ale uczciwą, biografią). Memento mori.
- Szczegóły
- Odsłony: 5
Marcin Jakimowicz dodane 09.03.2023 12:30 źródło: https://www.gosc.pl/
Dlaczego boimy się różnorodności? W Kościele, którego cechą jest „katolickość”, a zatem powszechność, jest przestrzeń dla różnych światów, wrażliwości i form przeżywania religijności.
Osoby Trójcy Świętej różnią się, a jednak stanowią idealną, uzupełniającą się wspólnotę. Sam Duch Święty przedstawiany jest pod pozornie sprzecznymi, wykluczającymi się symbolami. A On godzi te rzeczywistości! Przychodzi jak deszcz na spękaną ziemię i jak ogień rozpalający nasze serca. Jezus jest jednocześnie Lwem i Barankiem. Jest pierwszym, który staje na końcu kolejki. Ma granice – nieskończony.
Od lat piszę o tym, że w Kościele, którego cechą jest „katolickość”, a zatem powszechność, jest miejsce na ogromną różnorodność i przestrzeń dla różnych światów, wrażliwości i form przeżywania religijności.
„Jezus jest świątynią całkowitego paradoksu: ludzki a jednak boski, niebiański a jednak ziemski, materialny a jednak duchowy, posiadający ciało mężczyzny ale duszę kobiety, zabity a jednak żywy, bezsilny a jednak potężny, ofiara a jednak zwycięzca, przegrany a jednak wybawiciel, marginalizowany a jednak w centrum, jednostka a jednak każdy, wcielony a jednak kosmiczny, przygwożdżony a jednak wyzwolony. A my tego doniosłego i kosmicznego Chrystusa zamieniliśmy w osobistego obrońcę naszych prywatnych planów” – boleśnie diagnozuje Richard Rohr.
To Bóg paradoksów. Skracania dystansu, zmiany pór roku, odwracania biegu rzeczy. „Czyż nie mówicie: Jeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa? Oto powiadam wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo” (J 4, 35). Wedle wiedzy doświadczonych rolników do żniw pozostały cztery miesiące. Jezus skraca ten czas. Patrzy z perspektywy Królestwa.
- Szczegóły
- Odsłony: 14
Marta Łysek 8 marca 2023, 15:43 źródło: https://deon.pl/
I znowu mi nie wychodzi – te słowa jak refren przewijają się przez nasze przeżywanie Wielkiego Postu. Postanowienia i dobre uczynki rozbijają się o codzienność, zniechęcenie bierze górę, efektów nie widać. Dlaczego? Powody są trzy.
Nie wierzymy, że to czas łaski
To jest pierwsza pokusa: by nie wierzyć, że to czas łaski. A łaska to Boża obecność, to Jego wsparcie, Jego moc działająca w naszym życiu. Często nam się jednak wydaje, że na łaskę musimy sobie zasłużyć gorliwością, pobożnością albo chociaż wykonaniem planu, który sobie założyliśmy. Postanowienia są naszą kartą przetargową, naszym wyzwaniem, duchowym wyczynem – ale nie bierzemy pod uwagę, że w Wielkim Poście nie chodzi o to, by wyrobić normę, ale o to, by dostrzec, że Bóg działa w naszym życiu i pokazuje, czym najlepiej teraz będzie się zająć.
Czas łaski to nie maraton. To dni i tygodnie, w których Bóg z życzliwością i miłością patrzy na twoje życie. Daje ci znaki, które pozwalają odkryć Jego bliskość, i pomaga je dostrzegać, żebyś mógł dostrzec to, co On dla ciebie codziennie robi. Proponuje ci rozwiązanie spraw, które są nierozwiązane, opatrzenie miejsc, które są zranione. To jest czas łaski. Dlatego tak często przeżywamy pokusę, by nie wierzyć w to, że Boga obchodzi, jak się mamy, co nas przytłacza, z czym walczymy i to bez skutku. Wiara w to, że Bóg w Wielkim Poście chce leczyć, opatrywać, rozwiązywać, słuchać, pomagać może nam pomóc się wyrwać ze smutku, przygnębienia i zniechęcenia o wiele bardziej, niż najlepsze wielkopostne postanowienie – a tego nasz przeciwnik bardzo nie lubi.
Uważamy swój plan za najlepszy
Miałeś plan na Wielki Post i właśnie się wysypał? Postanowienia nie idą, ani te modlitewne, duchowe, ani te bardziej fizyczne czy związane z aktywnością… Chcesz i zaraz pojawia się tysiąc przeszkód. A może to kwestia kiepskiego rozeznania tego, co naprawdę przydałoby ci się w relacji z Bogiem? Może On wcale nie uważa, że waszej relacji pomoże niejedzenie słodyczy? Może podpowiada ci zupełnie inne rzeczy, ale ty wolisz się trzymać swojego planu?
To jest bardzo specyficzna rzecz w Wielkim Poście: układamy sobie plan, nie patrząc na to, czego potrzebujemy, wybierając czasem to, co już nam się udało i jest łatwe, jak post od mięsa czy odmawianie codziennie jakiejś modlitwy albo porywając się na wielkie wyzwania: pompejankę, pół godziny lektury Pisma Świętego codziennie, trudny post, ogromne duchowe porządki w życiu.
Rzadko przy tym pytamy na początku Wielkiego Postu Boga o radę: czy to, co planujemy, nas do Niego przybliży? Czy będzie dobre? Czy obszar, nas którym chcemy pracować nad sobą, to jest na pewno ten najważniejszy?
I tu jest pokusa, by się z nikim nie konsultować. By wiedzieć najlepiej. I nie zmieniać zdania, tylko ciągnąć tak, jak to sobie ustaliliśmy. Nawet, gdy nie wychodzi tak bardzo, że można by to uznać za znak od Boga, wskazówkę, która naprawdę pomoże nam się nawrócić, czyli zmienić myślenie na bardziej ewangeliczne, bardziej Boże.
Uważamy, że wszystko musimy zrobić sami
Wielki Post to czas, w którym człowiek stara się przybliżyć do Boga – ta niepisana definicja często charakteryzuje nasze wielkopostne podejście. Podkreślę: „człowiek się stara”. A więc jest sobie gdzieś tam nasz odległy Bóg, który wymaga nawrócenia w Wielkim Poście tak samo, jak nauczyciel od niemieckiego wymagał, by w trzy tygodnie nauczyć się słówek z nowego rozdziału. Jego zadaniem jest nas ocenić, naszym zadaniem jest udowodnić, że umiemy.
I jest w nas często taka pokusa: by uwierzyć, że musimy wszystko zrobić sami. Że Bóg, jak ten nauczyciel, zapowiedział sprawdzian i czeka na efekty naszej nauki, a my w pocie czoła musimy pracować nad osiągnięciami. Jak nie zrobimy sami, to się nie będzie liczyło, więc mnożymy nasze modlitwy, posty, umartwienia i dobre uczynki, żeby zasłużyć na nawrócenie.
A przecież to tak nie działa. Bóg nie chce dostać w wielkanocnym prezencie listy z odhaczonymi zadaniami. On chce sprawiać, że nasze życie będzie głębsze, bardziej optymistyczne, że będziemy czuć sens, że wróci do nas radość, będziemy lepiej umieli z Nim rozmawiać i z mniejszymi wątpliwościami słyszeć Jego głos. I cały czas nam w tym towarzyszy, od Środy Popielcowej do Wielkiego Piątku. Nie jesteśmy sami z całym trudem nawracania się. Ale często nabieramy się na to, że Bóg zadaje nam pracę do wykonania i zostawia nas, czekając na efekty.
Co w nas niszczą te trzy pokusy?
Dlaczego te trzy pokusy są niebezpieczne? Bo utrwalają w nas daleki od prawdy obraz Boga, który wymaga od nas niemożliwego, błogosławi łaską dopiero, gdy na to zasłużymy i nie interesuje się naszym życiem, tylko wynikiem uskładanym z punktów zebranych za zaliczenie wielkopostnych zadań. A to naprawdę nie jest taki Ojciec, o jakim Jezus mówi nam w Ewangelii.
Autor: Marta Łysek
Strona 4 z 4
- start
- Poprzedni artykuł
- 1
- 2
- 3
- 4
- Następny artykuł
- koniec